Surrender: Rozdział 18 - Nurmengard

Przysięgam oszaleję jak jeszcze raz przeczytam o
"ufortyfikowanej fortecy" albo o "zapachu solnej solanki".
Angielski i masło maślane to synonim. 
And don't let me start about "poranne powietrze".

Enjoy 

beta: what beta?


___________________________________________


Surrender - Rozdział 18

Nurmengard


- To - wyszeptał Harry kiedy przyglądał się ciemnym ścianom Nurmengardu - musi być najsamotniejsze miejsce na świecie.

Poszarpany kontur rozległego, kamiennego budynku wyrósł przed nimi, nie miał żadnych widzialnych drzwi czy okien, które pozwoliłyby przebić pustkowie czarnego kamienia. Krajobraz wokół fortecy to gołe, zniszczone kamienie, jakby żadne życie, nie mogło urosnąć w tym ponurym cieniu majaczącej kamiennej ściany. Było zimno i kruchy mróz spoczywał na jałowej ziemi, która rozciągała się daleko, szara i bez życia, do samego czarnego morza. Tylko kilka gładkich, czarnych bloków kamienia leżało na zmarźlinie, jakby zapomniane, starożytne ołtarze dla mrocznych i cichych bogów. Nad nimi było, wczesne, poranne niebo, szare jak stop cyny i ołowiu i zimne jak stal. Wiatr zacinał od strony morza, powiewał lodowato zapachem soli i piany morskiej. Nie było słychać mew ani innych morskich ptaków; ufortyfikowana, kamienna twierdza była otoczona przez ciszę, tak głęboką jakby każdy dźwięk tego świata umarł.

- Nie ma potrzeby dla takiego miejsca by były tu dementory... - Syriusz wzdrygnął się lekko, Remus sięgnął w milczeniu po jego dłoń.

- Co za dziwna myśl, - zaczął Tom miękko - to więzienie projektu Grindewalda, zbudował to miejsce dla tych wszystkich ludzi, którzy mieli mu stanąć na drodze do zdobycia potęgi. I tutaj też skończył, za tymi czarnymi ścianami, uwięziony na resztę swojego życia w swoim własnym mrocznym śnie. - poprowadził pozostałą trójkę do boku rozległej twierdzy - Patrzcie, tutaj jest brama, którą wybudował; pewnie nigdy nie śnił o tym, że sam przez nią przejdzie.

Stanęli przed czarną, marmurową bramą, która zdawała się być nie do przebicia tak jak całe więzienie. Nad wielkimi, kamiennymi drzwiami, Harry mógł przeczytać już blaknące litery, wyryte w samą ciemną fortecę: "Dla Większego Dobra"

Chłopak przejechał dłonią przez zimne, nieustępliwe, marmurowe wrota. Nie było żadnej klamki czy dziurki na klucz, po prostu pusta przestrzeń czarnego kamienia.
- Jak się tam dostaniemy?

Tom obserwował drzwi ostrożnie. Wyciągnął Czarną Różdżkę i wymamrotał kilka zaklęć pod nosem, ale bez skutku.
- Nie przez te drzwi; zostały permanentnie i magicznie zapieczętowane. Żaden żywy człowiek ma nie być w stanie wejść lub opuścić fortece.

- Ale co w takim razie ze strażą? - Remus wpatrywał się w mroczną twierdzę - Nigdy nie wracają do domu?

- Nie ma tutaj straży - Riddle przyglądał się Mapie Huncwotów - Musieli opuścić to miejsce dawno temu. Nie ma tu nikogo oprócz starego człowieka, pogrążonego samotnie we własnych grzechach i wspomnieniach. Widzę go na mapie, jest w najwyższej wieży.

- Grindelwald jest tu sam? To co trzyma go tu uwięzionego? - twarz Syriusza była blada.

- Pewnie sama magia tej fortecy - zacisnął mapę w dłoniach mocniej, która straszyła ucieczką porwana przez lodowaty wiatr - Ale znajdziemy drogę by się tam przedostać. Jeśli mogę zapytać, panie Black, jak wydostałeś się z Azkabanu?

- Przez drzwi - cień uśmiechu przeszedł przez twarz Syriusza, mimo to jego głos drżał odrobinę - Najbardziej oczywista odpowiedź jest często najlepszą.

Riddle zmarszczył brwi.
- Przez drzwi? Ale co z dementorami?

Black zadrżał.
- Nie rozpoznały mnie. Jestem animagiem, byłem w mojej psiej formie gdy uciekałem. Byłem psem tak długo, że mogłem w pewnym momencie śmiało powiedzieć o mojej duszy jako mniej ludzkiej a bardziej psiej... Pewnie dlatego nie mogli mnie wyczuć.

Tom stał w ciszy przez moment.
- Stanie się psem nie pomoże tutaj, panie Black, ale może zostanie ptakiem... - odwrócił głowę do tyłu i spojrzał na czarną wieże, która wyłaniała się z mgły w słabym, porannym świetle. - Miotły, Harry?

Harry wyciągnął trzy miniaturowe miotły z kieszeni jego szat, jednak zanim Tom mógł je przywrócić do odpowiedniego rozmiaru, jedną z nich porwał wiatr. Harry skoczył za nią, ale starszy mężczyzna zawołał za nim:
- Nie przejmuj się kochanie. Nie marnujmy czasu szukając jej. Poniosę Cię. 

Riddle wypowiedział zaklęcia, które powiększyły dwie pozostałe miotły dla Syriusza i Remusa.
- Gotowi, panowie?

Dwójka czarodziejów bez słowa uniosła się na miotłach, a Tom objął Pottera ramieniem.
- Trzymaj się mocno, skarbie. Muszę użyć różdżki by przebić się przez bariery, kiedy będziemy blisko wieży, więc będę miał tylko jedną rękę wolną by Cię trzymać.

Harry pokiwał w ciszy i objął drugiego czarodzieja.
- Nie za ciasno? Nie robię Ci krzywdy?

Starszy mężczyzna zachichotał
- Krzywdzić mnie? Nie, kochanie, jestem pewien, że nigdy nie będziesz trzymał mnie za ciasno. - uniósł się nad ziemię w płynnym, łatwym ruchu. Potter czuł powiew zimnego powietrza na twarzy kiedy lecieli, a jego szaty trzepotały wściekle wokół nich. Czuł jednak ciepło Toma przez jego ubrania, a jego twarz była tak blisko, że Harry muskał ustami jego skórę.

- Lubisz latać w ten sposób, Harry? - jego słowa utonęły w silnym wietrze, ale chłopak mógł je usłyszeć w głowie. Usta Riddle'a znalazły jego i Gryfon uśmiechnął się w pocałunku.

- Uwielbiam! Takie latanie sprawia, że lot na miotle zupełnie traci na swojej magii! Mógłbyś nauczyć mnie tak latać, Tom?

- Jeśli chcesz. - srebrne oczy mężczyzny śmiały się - Moglibyśmy między nami przenieść Hogwarckie mecze Qudditcha na zupełnie inny poziom... Trzymaj się mocno Harry, zamierzam spróbować przebić się przez bariery. Panie Black i panie Lupin trzymajcie oko na jakieś nieproszone niespodzianki.

Byli blisko mrocznej wieży, Harry mógł zobaczyć wysokie, wąskie okno, zrobione z dziwnego, grubego szkła, które lśniło jak ciemne jezioro w szarobiałym świetle zimnego poranka. Przez krótki moment, wydawało mu się, że zobaczył blady owal twarzy za szybą, ale po chwili nie było po niej śladu.

Z ust Riddle'a wypłynęła stara inkantacja w nieznanym języku i srebrne iskry wyleciały z Czarnej Różdżki. Zatrzymały się jednak kilka metrów od okna i zawisły w porannym powietrzu. Tom spróbował znowu i więcej srebrnych iskier dołączyło do pierwszych, tworząc lśniącą linię w krótkim dystansie od okna.

Biała twarz przycisnęła się do szkła, ale Potter nie mógł zrozumieć jej wyrazu. Grindelwald był przerażony na przybycie jego wietrznych gości czy może raczej pełen nadziei?

- Magiczne bariery są zbyt silne... Ale czemu magia z Czarnej Różdżki nie może się przez nie przebić? - mężczyzna brzmiał na zdziwionego - Według legend, osoba która staje się panem różdżki, przewyższa siłą jej poprzednich właścicieli. Poprzedni właściciel leży w swoim biurze bezsilny, związany moją magią, a ja skradłem jego różdżkę; to powinno wystarczyć bym stał się jej panem.

- Słucham? - Harry gapił się na niego przez chwilę po czym wyszeptał - Ale to nie ty zabrałeś ją Dumbledore'owi, Tom. Ja to zrobiłem. Ty go związałeś, a ja ukradłem różdżkę. - położył dłoń na jego dłoni - Co czyni nas obu panami Czarnej Różdżki; my razem. - poczuł jak różdżka drży pod ich dłońmi - Spróbuj teraz, Tom. Wypowiedz inkantacje znowu!

I Riddle wypowiedział starożytne słowa znowu, i tym razem srebrne iskry były jaśniejsze od gwiazd, kiedy szybowały przez poranne niebo. Kiedy zbliżyły się do okna, Potter słyszał jakby coś pękało i przedzierało się. Bariery upadały! Tom wziął głęboki oddech, a potem pocałował delikatne Harry'ego w usta.
- Cudownie, kochanie. Panowie, ufam, że droga jest bezpieczna. Teraz zostało nam tylko wybicie okna.

Ale bez żadnego ostrzeżenia, pierzasta burza rzuciła się przez poranne powietrze i chłopak poczuł ostry ból w ramieniu. Coś zatopiło pazury w jego ręce i zapłakał z bólu.

Był to potężnie wielki ptak, wielkości człowieka, głęboko czerwony jak i jego rana. Jego oczy były zimne i blade, a pióra ciemne niczym krew. Co za ptak? To na pewno nie był normalna istota, coś głęboko w jego szarobiałych oczach było niemal ludzkie. Harry znowu zapłakał próbując przepędzić od siebie plugawe stworzenie. Czuł jak jego szpony tną przez jego klatkę piersiową. 

Ku jego uldze usłyszał krzyki z niedaleka.
- Tu jesteśmy, Harry, Tom! Tu jesteśmy!

Okrutne szpony ptaka wbijały się teraz w policzek Toma, ale po chwili zwierzę wydało z siebie przerażający wrzask. Coś przedzierało się przez ciemno-szkarłatne skrzydła i Potter wpatrywał się ze zdumieniem w czarnego psa, który nagle pojawił się obok niego.

- S- Syriusz?

Nie uzyskał odpowiedzi, usłyszał dziki skowyt i obrzydliwy dźwięk łamanych kości, gdy pies złamał szyję ptaka. Pies odrzucił głowę stworzenie i ptak upadł, jak kometa krwi i poszarpanego mięsa, na jałową ziemię pod nimi.

- Uważaj teraz, Harry! - powiedział Riddle miękko do jego ucha - Puściłeś się mnie na moment, ale nie zamierzałem pozwolić Ci upaść.

Chłopak nadal się gapił na wielkiego, czarnego psa który jakimś cudem wisiał obok niego w porannym powietrzu. Obraz psa zamrugał przez chwilę i zmienił się w znajomą formę Syriusza, stróżka karmazynowej krwi ciekła w dół jego brody. Black wytarł krew w rękaw, ale nadal coś tylko w połowie ludzkiego błyszczało w jego oczach.

- Syriusz? Jak ty...? - zajęło chwilę Harry'emu by odzyskać głos w gardle. Syriusz wyszczerzył zęby.

- Jak zmieniłem się na miotle? Muszę przyznać, że zrobiłem to pierwszy raz. To był pomysł Remusa, tak właściwie. Kiedy zobaczyliśmy to... to coś jak leciało w twoją stronę, zrozumieliśmy, że potrzebujesz pomoc. Rzuciliśmy kilka klątw, ale nie dały one żadnego efektu. Więc Remus użył swoich szat i przywiązał mnie do jego miotły tak mocno, że nie spadłbym kiedy atakowałem... - spojrzał na dół - Co to w ogóle było?

- Nie mam pojęcia - Tom zadrżał lekko - Najwidoczniej jakiś pradawny, mroczny strażnik tej fortecy. Nie było go na mapie wcześniej, więc to nie może być człowiek, chociaż jego oczy wskazywały inaczej...

***

- Ah, wiatr przyniósł mi gości! - z niespodziewaną, staromodną etykietą, straszy mężczyzna uniósł się z kamiennej podłogi na widok nowoprzybyłych i kiwnął głową w powitaniu - Niestety nie mam zbyt wiele by was poczęstować po podróży. Ale jakoś w środku dnia pojawia się chleb i woda.

Harry z ciekawością obserwował Gellerta Grindelwalda. Człowiek przed nim był bardzo stary i bardzo szczupły, długie stalowo-siwe włosy, wisiały wokół jego mizernej twarzy niedbale. Ale w jego ciemnoniebieskim spojrzeniu tkwiła jakaś dziwna siła, która omiotła czwórkę gości. I chłopak już wiedział, że wygrana Dumbledore'a nad Grindelwaldem nie przyszła łatwo.

- Czemu zawdzięczam tą niespodziewaną przyjemność? - głos mężczyzny był niski i przyjemny, ale mówienie sprawiało mu lekki problem. Możliwe, że to pierwszy raz od pięćdziesięciu lat kiedy mówi do kogoś.

- Przybyliśmy zadać Ci kilka pytań, jeśli możemy. - Tom odezwał się - Chcemy zapytać się o w twojego, niegdyś przyjaciela, Albusa Dumbledore'a.

Wzrok Grindelwalda stał się czujny.
- A ty kim jesteś, mój młody przyjacielu? Nie wygląda na to byś był zwyczajnym człowiekiem, patrząc na to co zobaczyłem kiedy obserwowałem was przez okno. Wygląda na to, że ty byłeś w stanie latać, a twój przyjaciel animag zabił ghoghnusa.

Potter zadrżał lekko.
- Ghoghnus...? To było to? Nigdy nie widziałem takiego stworzenia wcześniej.

Cień uśmiechu przeszedł przez bladą, zmęczoną twarz Grindelwalda
- Nie widziałeś? Twój przyjaciel wspominał o Albusie Dumbledorze, on posiadał ptaka bardzo podobnego do tego.

- Takiego ptaka? - chłopak wyglądał na zdziwionego - Nie, nie wydaje mi się by Dumbledore kiedykolwiek miał taką wstrętną istotę. Ma ptaka, to prawda, ale jego ptak to feniks.

- Ah, więc znasz Fawkesa? - delikatne rozbawienie błysnęło w ciemnoniebieskich oczach starszego mężczyzny - Tak, Fawkes to feniks, młodzieńcze, tak samo jak - kiwnął głową w stronę okna - ptak, którego spotkałeś w powietrzu.

- Słucham? - Harry wpatrywał się w niego - To był feniks? Nie, niemożliwe. Feniksy to kochające, dające życie stworzenia, ale tamta rzecz...

- Tamta rzecz, ghoghnus, to jego brat, - dokończył delikatnie - Trochę inny niż feniks którego ty widziałeś, to prawda, mimo to spokrewnieni, tak jak dobro i zło zawsze było... Niektórzy nazywają ghoghnusy "feniksami ciemności". Według legend, pierwszy ghoghnus urodził się jako najcudowniejszy feniks, ale wtedy wybrał ciemność i zło by wpuścić do swojego serca. Przerażająca transformacja nadeszła i jego zewnętrzna forma stała się tak okrutna jak furia przeszywająca jego serce. 

Tom zbladł
- Tak, mam doświadczenie z takimi transformacjami...

- Masz? - Grindelwald rzucił w jego stronę bystrym spojrzeniem - Mogę się zapytać o twoje imię?

Czarodziej był cicho przez chwilę po czym odpowiedział:
- Nazywam się Tom Riddle. Ale byłem znany jako Czarny Pan.

Kąciki ust starszego mężczyzny drgnęły ku górze
- Byłeś? A to ciekawe... Również byłem znany pod podobną nazwą kiedyś. Ale było to dawno temu.

- Zanim zostałeś pokonany przez Albusa Dumbledore'a, kiedyś twojego przyjaciela - powiedział Harry miękko.

 W oczach Grindelwalda zabłysnęła dziwna czułość.
- Ah tak, Albus, był kiedyś moim przyjacielem. Na początku, kiedy jeszcze oboje byliśmy młodzi... Tak, nieskończenie dawno... Nadal mogę zobaczyć go swoim umyśle jaki był wtedy, z tymi swoimi płomiennymi włosami i pewnym siebie śmiechem...

- Byłeś w nim zakochany. - Potter powiedział cicho.

- Skąd możesz to wiedzieć, mój młody przyjacielu? - starszy czarodziej wyglądał na zaskoczonego.

- Dumbledore mi powiedział - Harry czuł jak jego policzki stają się gorące.

- Powiedział Ci? - mężczyzna pokręcił głową powoli - Zawsze mi się wydawało, że Albus bardzo starał się zapomnieć o moich nieproszonych uczuciach.

- Powiedział mi, gdy był pod wpływem veritaserum - Gryfon przełknął ślinę - Powiedział, że raz wyznałeś mu miłość, a on dopowiedział, że nigdy nie będzie Cię w stanie kochać.

Ciemnoniebieski wzrok Grindelwalda przesunął się na otwarte okno.
- Tak właśnie było. Tak proste i tak łamiące serce.

Harry pochylił się nad nim.
- Dumbledore powiedział mi też, że Cię wtedy okłamał.

- Okłamał mnie? - wpatrywał się niezrozumiale - O czym skłamał?

Potter wziął głęboki oddech.
- O swoich uczuciach do Ciebie. Powiedział, że Cię nie kocha, ale to było kłamstwo...

- Co? Co ty mówisz...? - Grindelwald przeszedł przez pokój w kilku szybkich krokach i złapał Harry'ego za ramiona. Jego twarz była bielsza niż śnieg - Czy to prawda? On mnie okłamał? Ale czemu? Czemu..?

- Ponieważ, - wyszeptał chłopak - myślał, że to jego obowiązek....

- Jego obowiązek? - głos starszego czarodzieja był ledwie słyszalny - Jego obowiązek...?

- Myślał, że robi to dla większego dobra, wiesz...
 
Nagły, roztrzęsiony śmiech uciekł z ust Grindelwalda.
- Na Merlina, to jest typ rzeczy które tylko on mógł zrobić. - zsunął się na kamienną podłogę - Cholera. On mnie kochał, tak samo jak ja kochałem jego, a i tak dał mi wierzyć przez pół wieku, że nic do mnie nie czuje.. - siedział w ciszy przez dłuższy moment. Wtedy zwrócił się do Toma - Czy sprawił byś mi przysługę, młodzieńcze?  Oddałem się w stan spoczynku w tej samotnej fortecy jako przypomnienie dawnych dni jakie tu spędziłem, ale teraz... Teraz muszę znaleźć sposób by z niej uciec. Muszę wymienić kilka słów z moim starym przyjacielem Albusem. Jesteś w stanie latać i z tego co widzę zdjąłeś magię, która trzymała mnie tu więźniem oraz wybiłeś okno, bardzo wygodne. Byłbyś tak miły i zabrał byś mnie do Albusa Dumbledore'a? Najlepiej kiedy ghoghnus nadal jest martwy, ma brzydki nawyk odradzania się.

Tom pokiwał głową
- Mogę to zrobić, ale za małą przysługę.

- Przysługę? - starszy czarodziej wstał - Nie widzę jaką przysługę mógłby Ci ofiarować stary więzień, panie Riddle, ale chętnie zrobię o co mnie poprosisz.

- Potrzebuję po prostu skrawka informacji - odparł miękko - Musimy się dowiedzieć jaki dzień był jednym z najważniejszych momentów życia Albusa Dumbledore'a, potrzebujemy roku i daty, najdokładniej jak to możliwe.

- Słucham? - Grindelwald zamrugał powoli - To strasznie dziwna prośba... Ale jeśli to cena za moją wolność, to jak najbardziej pomogę. Jego najważniejszy moment w życiu... Do niedawna powiedziałbym, że to był dzień w maju 1945 roku, kiedy mnie pokonał w pojedynku. Albo dzień w sierpniu 1899 roku, kiedy jego młodsza siostra umarła. To był straszny incydent, nigdy nie wiedzieliśmy kogo klątwa ją zabiła, jego czy moja...

- Jego. - powiedział Harry cicho.

Zagapił się na niego.
- Jego? Biedny Albus... - pokręcił głową lekko - Jak mówiłem, powiedziałbym, że to były najważniejsze momenty w jego życiu, ale - przełknął ślinę - ale teraz kiedy wiem, że mnie okłamywał, przez te wszystkie lata, zastanawiam się czy moment, który ja uważam za najbardziej znaczący dla mnie, miałby podobne znaczenie dla niego.

- Jaka to data? - zapytał Riddle delikatnie. Mały rumieniec wkradł się na policzki Grindelwalda.

- 18 czerwca 1899 roku. Pocałowałem go pod starą jabłonią i wyznałem, że kocham go bardziej niż swoje życie - zamknął oczy na moment - Spojrzał na mnie jakby z nieskończonym smutkiem na twarzy i powiedział, że on nigdy nie pokocha mnie. - Grindelwald podszedł powoli do okna i rozejrzał się po szarym niebie - Tylko poczekajcie jak położę swoje łapska na tym fałszywym skurwysynie.

uuu drama!
___________________________________________

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Shattered Souls: Rozdział 12

Shattered Souls: Rozdział 14

Surrender: Rozdziały 1 - 10