Ereri - drugs! [2]
drugs!
[2]
Zapraszam do czytania :)***** ***
Perspektywa Erena
***** ***
Kiedy komisja przeszła przez wszystkie stanowiska poczułem, że kamień który nie wiadomo kiedy się osiadł, spadł mi z serca. Mimo, że uwagi na swoją osobę miałem tylko kilka minut, to i tak byłem zestresowany jakbym był cyrkowcem chodzącym po linie, a siatka ochronna pode mną była podpalona. Mimo to dłonie nadal mi się trzęsły jak u starca, czekałem na wynik z niecierpliwością. Armin posłał mi uspokajający uśmiech, ale niewiele pomógł. On mógł być spokojny, razem z Sashą i Mikasą mieli niesamowite projekty, nie to co mój sprej. Na prezentacji online może jakoś lepiej mi poszło, więc może mam jeszcze jakieś szanse. Jednak dzisiejsza sytuacja na korytarzu raczej mi je przekreśliła. Kiedy doktor Hanji wchodzi na scenę by ogłosić wyniki, nie patrze tam. Zwieszam głowę w dół i zaciskam oczy czując gulę w gardle. Dostanie się do WoF'u to był mój jedyny cel uczenia się tutaj. A możliwe, że go całkowicie zaprzepaściłem.
- Wszystkie wasze projekty były naprawdę niesamowite, tegoroczni drugoklasiści, zaskoczyliście mnie! Jednak mimo tylu świetnych projektów, tylko kilku osobom otwierają się drzwi do naszego Laboratorium. Są to osoby które wyróżniły się swoją pomysłowością, kreatywnością, inteligencją i wiedzą. Teraz wyczytam wygranych, a potem zapraszam do sekretariatu uczelni by wypełnić wnioski od staż i otrzymać karty wstępu - przerwało na chwilę, a ja poczułem zimny pot spływający po plecach. Nie śmiałem podnieść wzroku, jedyne co to zacisnąłem dłoni w pięści i lekko uchyliłem powieki, by wpatrywać się w buteleczkę na moim stole - Zatem! Tegoroczną edycję konkursu naukowego wygrali! Sasha Braus ze swoim rośliną mięsną!
Przełykam ślinę
- Mikasa Ackermann z prototypem jedzeniomatu!
Paznokcie wbijają mi się w dłonie
- Armin Arlert i jego makieta kosmiczna
Zagryzam wargi
- Marco Bodt oraz pomocnik medyczny
Zostało ostatnie miejsce, dłonie zaciśnięte w pięści zaczynają mi się trząść, a ja sam czuję jakby ktoś złapał za moje gardło i nie chciał puścić. W uszach mi szumi, może ze stresu, może z oklasków dla wcześniejszych wybranych. Sekunda przerwy zanim powie następne nazwisko dłuży mi się niesamowicie, a stres zaczyna zjadać mnie od środka. Żołądek zawija się w supeł, gardło zaciska, a serce wali jak oszalałe.
- Eren Yeager i aerozol antynarkotykowy!
Czas wraz z moim sercem staje, otwieram oczy patrzę na scenę jeszcze przez chwilę nie będąc pewien czy to już pewne, czy ktoś nie robi sobie ze mnie żartów, ale jakby na odpowiedź moich myśli otrzymuję salwę oklasków. Ktoś klepie mnie po plecach gratulując, czuję szczęśliwe głosy moich przyjaciół, ale mimo to nie ruszam się. Cały czas wpatruję się w scenę, a dokładniej jedną osobę. Jego kobaltowe oczy również wpatrują się w moje. Patrzę się jeszcze chwilę, dla kogoś innego nawet niezauważalną. Wtedy Levi odwraca wzrok i zaczyna schodzić ze sceny. Wtedy budzę się z tego transu, jakby ktoś oblał mnie wiadrem lodowatej wody, to co się stało dochodzi do mnie, a całe napięcie i stres opuszcza moje ciało. Znacie to uczucie, gdy się o coś martwicie, ale potem okazuje się, że nic się nie dzieje? Gdy nie widzicie nigdzie swojego zwierzaka w swoim domu, szukacie go kilka godzin, zaczynacie panikować, a potem sierściuch znajduje się pod kocem na waszym łóżku? Albo kiedy facetka z chemii szuka kogo odpytać patrzy się w wszą stronę, ale wybiera kolegę za wami? Takiego uczucia właśnie doznałem. Uśmiecham się szeroko do przyjaciół. Udało się, udało mi się! Wtedy odwracam się i widzę Jeana który w ciszy sprząta swoje stanowisko, chciałbym go pocieszyć, powiedzieć cokolwiek, ale nie wiem co.
- Gratulację, Eren - mówi z zaciśniętym gardłem, patrząc się martwo w swój projekt.
- Dzięki - odpieram - Twój projekt też był dobry - stwierdzam, ale to chyba średnie pocieszenie. Odrywa wzrok od swojego stołu i patrzy mi w oczy pustym wzrokiem.
- Najwidoczniej niewystarczająco dobry - niemal szepcze gorzkim głosem, który brzmi jakby miał się zaraz popłakać. Zaczyna z powrotem sprzątać stół, a ja już nie odpowiadam. Sam zaczynam zajmować się swoim. Muszę oddać próbki uczelni.
- Mikasa - zaczyna Armin - co masz zamiar zrobić ze swoim projektem? - pyta i to jest naprawdę dobre pytanie. Mikasa jedynie wzrusza ramionami i zaczyna sama zaczyna pchać automat w jedynie jej znanym kierunku. Przez chwilę śledzimy ja wzrokiem, z otwartymi ustami, aż znika za drzwiami auli. Ostatni raz rzucam spojrzeniem i widzę jak trójka z Laboratorium stoi pod sceną i rozmawia z rektorami. Doktor Erwin Smith wpatruje się w naszą stronę uważnie, a potem odwraca wzrok, gdy wychodzi z auli, zmierzając prawdopodobnie w kierunku sekretariatu. Tym razem pan Ackermann nie patrzy w moją stronę, a ja nie wiedzieć czemu czuję pustkę, z tego powodu.
***** ***
zmiana perspektywy [Levi]
***** ***
- Co Cię tak zaciekawiło w tych drugoroczniakach? - zapytał Erwina, a ja prychnąłem.
- Jesteś ostatnią osobą, którą powinno to zastanawiać Smith. - odparłem niemiło na jego bezczelne pytanie. Doskonale znał powód mojego zainteresowania tymi dzieciakami, zwłaszcza, że to jego czyny, były tego powodem.
- Może sprecyzuje - zrobił pauze i przymrużył oczy - czym zaciekawił Cię Eren Yeager? - stałem w miejscu słysząc to zdanie i spojrzałem na niego wściekle. Zacząłem iść w jego stronę zatrzymując niebezpiecznie blisko niego, wpatrując się nienawistnie w jego oczy. Jego wysoki wzrost nie był dla mnie przeszkodą by pokazać jak bardzo zdenerwowało mnie to pytanie.
- Ne, Erwin jak sądzisz, czemu dzieciak przeklętego Grishy Yeager, za którego śmierć jesteś odpowiedzialny mnie zainteresował. Może ty znasz powód Hanji? Bo ja nie mam pojęcia. - odwróciłem głowę w stronę Zoe, jednak stało beztrosko w ogóle nie przejmując się gęstniejącą atmosferą.
- To było... - zaczął blondyn
- Nie pierdol. - przerwałem mu znowu przenosząc wzrok na jego twarz i cofając się o dwa kroki. Ruszyłem z powrotem do przodu, wymijając go.
- Dobrze wiesz, Levi, że nie było innego wyjścia...
- Nie mam zamiaru z tobą o tym rozmawiać. Rusz dupę - warknąłem, nie będę się z nim kłócił o tak mało istotne rzeczy w tym śmierdzącym miejscu. Stanęliśmy przed sekretariatem i już miałem złapać za klamkę by wejść do pokoju, gdy Hanji zatrzymało mnie kładąc dłoń na moim ramieniu.
- Gdyby twój wzrok potrafił zabijać, wszyscy w budynku byliby już martwi. Ochłoń trochę na zewnątrz, ja z Erwinem ogarniemy te papierki - kiwnąłem zgodnie głową. Nie ma sensu bym przelewał złość na studentów, gdy po prostu powinien skopać porządnie dupsko Smithowi. Ruszyłem do wyjścia z budynku. Nie ukrywam uczniowie, którzy w popłochu schodzili mi z drogi, właściwie odczytując mój nastrój, poprawili mi humor. Stanąłem przed wejściem i grzebiąc coś w komórce, czekałem na współpracowników.
Po kilku chwilach, do mojego nosa dotarło wiele nieznanych i mieszających się zapachów, z którego jeden wyróżniał się naprawdę mocno. Wśród tych różnych woni, zdecydowanie można było wyczuć prażone orzechy, miód i gorzką czekoladę. Spojrzałem w stronę drzwi zastanawiając się, który uczeń (a może rektor?) ma tak silny zapach. Przez drzwi przeszła zgraja dzisiejszych wygranych, na której czele stał oczywiście pieprzony Eren Yeager. Z jakiegoś powodu, myśl, że ten dzieciak jest tak silną alfą wprawiła mnie w lekki niepokój. Oczywiście ten bachor jak zwykle bił się z tym konio mordym, który również był alfą, ale nie tak dominującą jak ten cholerny Yeager. W tym roku stażyści, byli bardzo wymieszaną i z tego co widzę zgraną grupą. W zeszłym roku, na staż dostały się same alfy, a ich odór przez cały czas, zatruwał mi pracę. Niemal poczułem ból głowy jaki mi całymi dniami wtedy towarzyszył. Płeć drugorzędna tego świata naprawdę mnie obrzydzała. Zazdrościłem betom z całego serca, że ominęło ich to... zezwierzęcenie. A nastolateczki które uważały to za romantyczne, bo przecież można znaleźć swojego mate, wkurwiały mnie w latach szkolnych najmocniej. Mate. Mistyczny towarzysz, który powinien zawrócić życie każdej alfy czy omegi. Jasne, to zdarzenie istniało, ale w świecie, gdzie populacja wynosi ponad siedem miliardów, znalezienie swojego towarzysza było za rzadkie by ktokolwiek brał to pod uwagę. Zwłaszcza, że nie było zasady, kiedy twój mate się urodził. Może się urodzić, kiedy ty będziesz dorosłym człowiekiem, może być w twoim wieku, a może się urodzić, gdy będziesz już na łożu śmierci.
Wróciłem myślami do rzeczywistości, tegoroczni stażyści już dawno przeszli, jednak jeden pozostał. I musiał to być Eren pierdolony Yeager.
Jeszcze nie! - zabrzęczała w moim uchu omega, a ja prawie zdławiłem się powietrzem, zdołałem jednak opanować się i chłodnym wzrokiem wpatrywałem się młodziaka, mimo, że w środku czułem się tak zmieszany jak jajko by zrobić kogel-mogel, moja wewnętrzna omega nigdy się do mnie nie odezwała po za okresem upału, a i wtedy robi to bardzo rzadko. Możliwe, że po prostu ruja się zbliża i mnie pierwszy raz łaskawie ostrzega. Uniosłem brew, widząc jak chłopak stoi przed mną i wierci się, próbując się jakoś zebrać, by w końcu powiedzieć o co mu chodzi.
- Jeszcze raz bardzo przepraszam, za ten wcześniejszy wypadek - ukłonił się lekko w ramach przeprosin. Prychnąłem cicho pod nosem. A ten nadal się o to denerwuje. Prawie mi go szkoda.
- Panie Yeager, dopóki nie będziesz robił takich wpadek na stażu, a zwłaszcza w salach laboratoryjnych, nie ma mnie o co przepraszać - widziałem lekkie rozjaśnienie w jego oczach - a jeśli się zdarzą to raczej nie będziesz miał już okazji by przepraszać - dodałem zgryźliwie, a cały ten blask nagle zgasł i zagościło lekkie przerażenie.
- Dobrze, dziękuje, miłego dnia proszę pana - odpowiedział pustym głosem, gdy zza jego pleców zaśmiał się okularnik
- Oi, oi Levi! Nie strasz nam stażystów! - załapało z uśmiechem Hanji za ramie dzieciaka - Hej, Eren, ten karzeł znowu komuś dokucza? - przewróciłem oczami na tą oczywistą zaczepkę. Schowałem telefon do kieszeni i odgryzłem się;
- Dalej sobie podrywaj studentów czterooki, a ja idę do auta - poszedłem w stronę samochodu, a kiedy mijałem bachora, wymruczałem groźnie - Do zobaczenie, Eren.
***** ***
zmiana perspektywy [Eren]
***** ***
Kiedy wyrwałem się z sideł doktor Hanji i opatrznego wzroku doktora Erwina oraz wróciłem do przyjaciół, myślałem, że serce wyrwie mi się z piersi. W takim tempie skończę na zawał. Spotkanie jeden na jeden z doktorem Ackermannem, oprócz przerażenia, wywołało dziwną ekscytacje. Nie mogę się doczekać pierwszego dnia stażu, który odbędzie się na moje nieszczęście dopiero po weekendzie. Mam wrażenie, że do tego czasu po prostu mnie wykręci z niecierpliwości.
- I jak? Co powiedział? - zapytał Armin zmartwiony, widząc moje trzęsące się dłonie. Wziąłem głęboki oddech uspokajając się odrobinę.
- Powiedział, że jest ok - zacząłem, blondyn odetchnął z ulgą - dopóki czegoś nie zjebię na stażu. Wtedy nie będę miał nawet możliwości przepraszać - skończyłem, a powietrze zaświszczało, gdy przyjaciel wciągnął je gwałtownie. Jego reakcja i we mnie znowu wywołała stres.
- To musi być bardzo silna alfa skoro na Ciebie tak mocno działa! - stwierdził Marco, a ja zmarszczyłem brwi.
- Alfa? Ackermann jest raczej betą. Tak jak Mikasa, nazwisko zobowiązuje - zażartowałem i Armin również zmarszczył brwi.
- Jesteś pewien Eren? - zapytał zdziwiony.
- W ogóle nie czułem zapachu. Nawet gdyby był omegą czy słabą alfą, to wyczułbym jakikolwiek zapach. A nie miał żadnego jak Mika - oczy Arlerta rozszerzyły się nagle w jakimś dziwnym zrozumieniu, ale nie pytał o więcej.
- Nie ma to znaczenia i tak nam to nie pomoże na stażu! A teraz chodźmy na jakiś ramen - zmienił temat Marco, a ja kiwnąłem zgodnie. Reszta drogi, minęła nam w przyjemnej rozmowie, jedynie Jean był znacznie przyciszony, ale co się dziwić. Każdy z nas nie mógł się doczekać dni po weekendzie, ale z życzliwości dla Kirschteina, nie rozmawialiśmy o tym. Sobota wraz z niedzielą, minęły zbyt powoli niż tego oczekiwałem, a noc przed poniedziałkiem została nieprzespana. Rano po prostu drżałem z nerwów, ale mój nastrój podzielał również Marco i Sasha. Pożegnaliśmy Jeana, który smętnie ruszył na pierwsze zajęcia na uczelni, a my prawie pognaliśmy na autobus.
- Jak wam się spało? - zapytał uprzejmie czarnowłosy Miakasy i Sashy. Braus ma wory pod oczami i włosy w lekkim nie ładzie, a Ackermann... wygląda jak zawsze.
- Jak kamień - odparła Mikasa.
- Zjodłam chyba całe jedzenie jakie żem miała zachomikowane. Tak mnie stres wziął - przyznała szczerze. Kiwnąłem głową, czułem to samo - A jak siem wam chrapało? - zapytała.
- Nie wiele lepiej od Ciebie - zaśmiał się Marco drapiąc w tył głowy.
- Jak sądzicie, mają przewidziane wolne dla omeg? - myślał głośno blondyn. Armin był omegą, nie przeszkadzało nam to jednak w przyjaźni. Od kiedy na rynek weszły tłumiki i supresanty, omegi już nie musiały się obawiać znajomości z alfami. Mimo to mój przyjaciel nadal przechodził upał bardzo ciężko, że oddzielny pokój na czas rui był mu przydzielany w innym budynku miasteczka akademickiego. Zarzuciłem mu rękę na ramie.
- Jak nie, to będziemy się z nimi bić o to! - warknąłem pewny siebie, a reszta się zaśmiała.
- Wybacz mi Eren, ale nie wyobrażam sobie byś walczył z panem Ackermannem albo Smithem! - powiedziała Mikasa chichocząc. Fuknąłem udając urażonego, ale uśmiech nadal mi się błąkał na twarzy.
Dotarcie na miejsce nie zajęło nam długo i już po piętnastu minutach jazdy autobusem stanęliśmy przed Laboratorium Wings of Freedom. Widok budynku zaparł mi dech w piersi. Tyle nauki, tyle pracy w końcu się opłaciło, jestem tutaj. Na nogach z waty powoli zacząłem się piąć po schodach prowadzących do wejścia. Kiedy stanąłem przed nimi wziąłem głęboki oddech i razem weszliśmy przez rozsuwane drzwi. Pomieszczenie było swego rodzaju recepcją. Pokój, a raczej sala, była duża i całkowicie biała, każdy mebel, ściana, drzwi czy podłoga była tego koloru, a ledowe światła sprawiały, że biel była oślepiająca i musiałem zmrużyć oczy. Na środku stał długi blat przy którym siedziała schludnie ubrana kobieta, która czekała na nas z uśmiechem na ustach. Pod oknem stały dwa białe fotele, a na prawo od blatu były drzwi do łazienki, natomiast na lewo drzwi, prawdopodobnie prowadzące do dalszej części budynku. Gdzieniegdzie były powieszone plakaty reklamujące produkty, które zostały stworzone tutaj oraz inne banery informacyjne. Rudowłosa kobieta wstała ze swojego miejsca. Była ubrana w ołówkową brudnoróżową spódnicę, czarny golf i czarny kardigan, a włosy miała upięte w koka, z które wypadały pojedyncze kosmyki. Co mnie najmocniej zdziwiło, zamiast oczekiwanych przeze mnie szpilek na nogach miała zwykłe białe trampki. Mimo to jej ubiór nadal wyglądał bardzo elegancko.
- Gdyby doktor Ackermann zobaczył mnie tutaj w szpilkach, to chyba już bym tu nie wróciła - zaśmiała się uprzejmie widząc moje spojrzenie - Nazywam się Petra Ral, pracuję tutaj w roli prawie recepcjonistki i prawie sekretarki - przywitała się podając każdemu dłoń do uściśnięcia - Mimo to dzisiaj, moją pracą będzie oprowadzenie was bo laboratorium, omówienie zasad, przyznanie zaopatrzenia i tym podobne. Nie ma czasu do stracenia. Zaczynajmy.
***** ***
Komentarze
Prześlij komentarz